sobota, 1 października 2016

Siedmiu Wspaniałych (2016) - Antoine Fuqua

Share it Please
A byłem w kinie, a że schnie mi własnie podłoga i się uwięziłem przed laptopem, to Wam napiszę słowo o tym filmie.

Siedmiu Wspaniałych, to rimejk klasycznego westernu Johna Sturgesa z roku 1960, który to znów był przepisaniem na Zachód arcydzieła Akiry Kurosawy Siedmiu Samurajów z 1954. Wersja Sturgesa była na tyle udana, że film istnieje w publicznej świadomości silnie i jakoby wpisany samoistnie w kulturę Zachodu nie musi się rozliczać przed japońskim pierwowzorem. Nowa wersja z tego roku jest przepisaniem legendy na nowe nośniki i jako taka zostanie oceniona za to, jak sobie radzi z tym i czym jest.

Od końca, czyli czy warto w ogóle.

Tak. Warto. Jeśli szukasz dobrego filmu w kinie, który ma Cię bawić, a nie kazać myśleć, analizować i przeżywać jakieś dziwne emocje. Siedmiu Wspaniałych to bardzo ładnie zrealizowana rozpierducha z historią i kalkami, które wybrzmiały w kinie milion razy.

Jest to film akcji, w którym widz wie, co się stanie. Bardzo dynamicznie zrealizowany film, bez wątku miłosnego, z twardymi facetami i twardą laską i bardzo złym Złym. Siedmiu Wspaniałych 2016 to film, na który warto się wybrać, jako na pusty strzał kinowy. Bawiłem się świetnie i  dwie godziny, które szybko minęły pozwoliły mi się twardo wyrwać z rzeczywistości do pięknej bajki o Dzikim Zachodzie.

W filmie oprócz początkowych scen służących temu, aby okazać jak Zły jest bardzo zły nie wybrzmiewa żadna większa dramaturgia. To kino rozrywkowe. Kino rozrywkowe bardzo dobre i bardzo bawiące i relaksujące, ale nie bardzo mądre i "Dziki Zachód" traktujące bardzo przedmiotowo. Ale czy dawne westerny też nie miały służyć rozrywce? Nie wiem. Wiem, że wszyscy znamy parę ikonicznych, ale tak generalnie, to chyba tak.

Historia

Wiesz o czym jest Siedmiu Wspaniałych? Duża szansa, że tak. No więc jest zły, który ma olbrzymią siłę i z niecnych pobudek będzie najeżdżał wioski w swoje imię. Jest też biedna osada pełna biednych ludzi, którzy są bezbronni przed takim złym Złym. Jest też zbieranina kowbojów - każdy z innej bajki, którzy podejmują się niemożliwego zadania obrony biednych.

W tym filmie zły jest kapitalistycznym skurwysynem brutalnie pragnącym "na swoich zasadach" zagarnąć ziemie dla swojego biznesu - oczywiście również w imię zasady "po trupach do celu". Biedna wioska, to grupa farmerów, którzy musza się wynieść albo zginą (nie leży im żadna z opcji). A Siedmiu Wspaniałych to śmieszna zgraja kowbojów, którzy będą osadę ratować. Nie ma tutaj wiele więcej. To własnie film o tych trzech stronach i nikt nie miesza tutaj nazbyt nieoczekiwanie w tym rozstawieniu sił, ani nie łamie schematów.

Siedmiu Wspaniałych

W filmie dostajemy zgraję rasowych ziomków, którzy każdy z innej paczki w imię różnych motywów pół filmu się zbierają do kupy, aby w drugiej połowie pomóc uciemiężonej wiosce. Mamy tutaj super-twardego Denzala Washingtona, jako przywódcę grupy, Chrisa Pratta - ulubieńca mas, który pełni tutaj funkcję cwaniaczka - ulubieńca mas, snajpera-tchórza, który jest super fajny i jego przydupasa - azjatę mordującego nożami, Indianina-wyrzutka swojego trybu, który zjada zwierząt serca, Meksykańczyka, który jest brudny i tworzy zabawny duet z Prattem. 

Podczas filmu okazuje się, że jest to bardzo przyjemna do oglądania paczka i wszyscy są skrojeni pod to, aby po prostu widz się w nich zakochał. Wiecie - taka mieszanka wybuchowa od lat znana kinu, która na pierwszy rzut oka nie ma prawa działać - koniec końców są super - scenarzyści/producenci wiedzieli, kogo kreują.

Film kładzie nacisk na to, aby pokazać jak bardzo są zajebiści i męscy (czaicie: cwaniakują, zabijaniem się bawią, zawsze trafiają do celu, licytują się, kto ile trupów położył). Spoko. I mi to gra. Deal jest taki, że są płytcy. Niby ktoś tam coś beknął o tym, co tam robił czy czemu jest mu smutno, ale w tym filmie nie ma czasu na takie babranie się w motywach głównych postaci - oni głównie są fajni i strzelają. Czy mogłoby być więcej głębi? Pewnie by mogło, ale to nie takie proste. Na pewno zaburzyłoby to tą formę filmu, którą on sobie obrał. Mógłby być inny - może lepszy. Nie jest. Nie uczy. Bawi.

Ich gra aktorska stała na dobrym poziomie i obdarzyłem ich moją sympatią widza. Jedynie się do końca zastanawiałem, kim jest Meksykańczyk, bo jakoś tak bladziej niż inni wypadł. Człowiek-Niedźwiedź pomimo niewielkiej ilości czasu antenowego wypadł bardzo przyjemnie. Są całkiem wspaniali. 

Inni wspaniali

W zasadzie oprócz głównej paczki mamy jedną, wielce silną, choć nie jakoś wybitnie istotną dla fabuły i satysfakcji widza kobietę - Emmę Cullen zagraną przez Haley Bennet. Jest to dobra kreacja i dobra gra aktorska, choć też nie wybitna.

Mamy też wielkiego złego Bogue'a, który jest prawie tak płytki, jak główny villain Strażników Galaktyki. Widocznie Chris Pratt nie może mieć wymagających wrogów. Jest po prostu zły, gra furiata, który również po prostu wystrzela wszystkich, jak coś mu się nie podoba i jakkolwiek pasował do filmu, to był mało istotny. Widz wie, że dostanie kulkę. Może trochę szkoda zmarnowanego potencjału, ale cóż - twórcy tutaj też poszli po najmniejszej linii oporu.

Reszta postaci to tło. Najśmieszniejszy jest Indianin - przydupas Złego, którego rola ogranicza się do wojowniczego krzyczenia przy ataku swoich współziomków. Rykłem śmiechem.

Realizacja

Jest super dynamicznie. Nie ma żadnych momentów nudy. Był może jeden moment, gdzie miało być patetycznie - jadą nasze ziomki na koniach, mamy szeroki kadr i nagle do naszych uszu dobiega muzyka mająca podkreślić, że to jest western. No nic. Niby głębia i przestrzeń amerykańskich równin, ale cały film trzyma się blisko bohaterów i ich czynów nie kładąc nacisku na stworzenie epickiej atmosfery tamtej epoki, więc to jedno ujęcie wypada śmiesznie. Że chyba niby korzenie tego filmu pokazać - spoko, bez tego też widzę, że są kowboje, saloony i rewolwery. Ale to tak raz było. Film jest bardzo szybko zmontowany. Sporo wybucha, sporo się strzela. Reżyser ponoć zaczynał od kręcenia teledysków i to widać w filmie. Bardzo mi się podoba przedstawienie akcji, jak i własnie jej dynamika i to jak została sfilmowana.

Fabuła jest zgrabnie przeprowadzona i ja lubię takie filmy, w których wszystko się trzyma kupy i nie ma zbyt wielkich przestojów na sceny tłumaczące, dlaczego babcia głównego bohatera zachorowała na gruźlicę pięć pokoleń wstecz i jaki miało to wpływ na odejście jego ojca, gdy ten miał sześć lat. Połowa filmu, to zbieranie naszej zgrai Wspaniałych pod presją nieodległego najazdu Wielkiego Złego na Biedną Wioskę. Po tym następuje Przygotowanie Obrony, aby w końcu mogło nastać Oblężenie i pokonanie Wielkiego Złego. Wszystko to znamy - zostało to dobrze opracowane.

Muzyki w filmie prawie nie słyszałem. Poprzez to rozumiem, że na modłę Howarda Shore'a nuta była taka, że jak miało być patetycznie, to wkraczała podniosła nuta, jak walka to jakieś bębny i silny rytm i tak dalej. Nie żeby mi się nie podobało. Specjalnie była mało pamiętliwa, bo miała czysto użytkową rolę - budować emocje płynące z obrazu, a nie mieszać w głowie i tworzyć własne historie.

Główny motyw przewodni z poprzedniego filmu wybrzmiał na końcu i chyba dobrze, bo sam utwór brzmi przestrzenią odpowiednią dla wielkich historii i epickich wydarzeń, tymczasem w filmie tak epicko nie jest. Jest aktywnie.

To reasumując? Jak jest Panie Premierze?!

Czego brakło? Przestrzeni? Film jest ciasny. Soczysty, ale zamknięty na krótkim dystansie - mówię o ujęciach, o głębi postaci, o ukazaniu szerszego planu Dzikiego Zachodu, o odnogach historii, o zwrotach akcji (jest.. jeden.. serio... możliwie najbardziej oklepany na świecie). 


Czy to źle? Nie. Twórcy obrali taką, a nie inną ścieżkę dla tego filmu i w swojej kategorii wypada on świetnie. Nie pamiętam już oryginalnych Siedmiu Wspaniałych, ale pamiętam, że z Siedmiu Samurajów płynęła dla mnie jakaś bardzo intymna historia o ludzkiej odwadze w byciu w może ostatnim momencie swojego istnienia. Tutaj było przyjemnie, jest troszku ładnie, gdy się rozstrzyga cała historia i cały film jak wspomniałem jest ładny i to tyle? To świetny film akcji, który przez całe dwie godziny wyśmienicie bawi i przenosi to bajecznej (na swój przerysowany sposób), hollywódzkiej rzeczywistości.


Ocena:

Bardzo przyjemna i bardzo prosta produkcja, w której wszystko ubrane jest w zajebistość i zajebistość płynie z ekranu, a widz się nią naciera. Buduje to w człowieku pewną siłę i daje odpoczynek, ale nie pozostawia jakichś super fajnych wartości. Jest jak kubek wody wypity przez biegacza w połowie dystansu, gdy słoneczko mocno praży, a asfalt stopy smaży. 

7/10 w swojej blokbasterowej kategorii

PS. Najfajniejszy jest Red Harvest, chociaż chuja tam mówi. Tak leśny kozaczek. :P Pratt też bardzo daje radę w roli, które przecież dla niego została stworzona. :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Blogroll

About