wtorek, 26 stycznia 2016

Star Wars: Force Awakens słowem Dera cz. 2 - Film

Share it Please
Ale tato!


Czyli rozliczenie się z filmem i w pełni ze spoilerami.

WSTĘP:
Gwiezdne Wojny Epizod VII: Przebudzenie Mocy zabierają nas znów do bardzo odległej galaktyki, gdzie szlachetni rycerze Jedi walczą ze złymi Sithami pod dowództwem okrutnej Morg... Snoke'a. No bo właśnie. Na początek, aby dać Wam pojęcie, czym dla mnie są Gwiezdne Wojny może dam Wam do zrozumienia, że spoglądam na nie, jak na uwspółcześniony, przeniesiony w przyszłość, mit arturiański. Stare części opowiadały o walce dobra ze złem i jednocześnie były świtem Kina Nowej Przygody - panującym pod koniec lat 70'tych ubiegłego wieku ożywieniem na srebrnym ekranie - w skrócie zaczęły powstawać widowiskowe filmy przygodowe dla szerokich mas, które miały bawić, a bohaterowie tych filmów nie potrzebowali pięćdziesięciu odcieni szarości w swoich psychikach, aby odmalować odpowiednio swoje cierpienie egzystencjalne. 


Za to ukochałem stare Gwiezdne Wojny i odniosłem wrażenie, że w nowej trylogii właśnie tej przygody najbardziej zabrakło. Była ona, ale została rozmieniona na rozgrywki polityczne, kiczowate efekty i pusty dramatyzm... no i romans. Gdyby nie parę elementów, to do dobra ogólnego najbliżej było Mrocznemu Widmu. I myślę, że i ja i fani właśnie tej magii Kina Nowej Przygody zlepionego z legendami arturiańskimi oczekiwaliśmy od nowej produkcji. Czy dostaliśmy i w jakim stanie? O tym poniżej.

FORMAT:

Najważniejsze. Film nie jest poważnym rozwinięciem uniwersum. Film nie jest czymś nowym. Film jest ponownym odpaleniem całej marki. Jest jak zaktualizowanie logo. Oczywiście niby mamy tutaj kontynuację wydarzeń z przeszłości, ale tak naprawdę dostajemy to samo, co dała nam stara trylogia z lekką aktualizacją do współczesnych mód i z lepiej wypolerowanymi efektami, co by wszystko było ładne i przystające do naszych nowoczesnych, biało-szklanych mieszkań w formacie szesnaście na dziewięć. Do prac renowacyjnych zaprzęgnięto znanego z czystości ujęcia i tuszowania flarami niedoskonałości purystę J. J. Abramsa, który z zadania wywiązał się znakomicie. To miłe oglądać, jak nazwiska stają się legendami. 


O ile Mroczne Widmo było swego rodzaju "kontynuacją" Gwiezdnych Wojen zrobioną na swoją modłę, o tyle Przebudzenie Mocy jest przepisaniem legendy na czasy współczesne. Dostajemy nową pustynną planetę, nowego Vadera, nową Gwiazdę Śmierci, nową Republikę i nowe Imperium, nowe X-Wingi i nowe Tie Fightery i nowego robota. Większość w tej samej lub bardzo podobnej konfiguracji. Czy mi się to podoba, czy nie, będę w stanie odpowiedzieć dopiero, gdy zobaczę następne części i zobaczę, czy czemuś to służy.


REALIZACJA:
Film jest bezpiecznie "taki, jaki być powinien". Nie ma tutaj wielu nowości i cóż - trąci to trochę myszką, ale no właśnie - jesteśmy zabrani w znane rejony już nam rejony... to cena komfortu. Przed filmem życzyłbym sobie, aby to była w jakimś sensie nowa historia, a dostaję coś w rodzaju pilota nowego sezonu. Taka geneza dla nowej epoki. Osobiście, jeśli to faktycznie będzie otwarcie dla nowej serii (co Disney powinien potrafić zrobić), to ja to kupuję. To ok. Dwa lata mnie nie zbawią prawdopodobnie w oczekiwaniu na super-duper-hiper nowe Gwiezdne Woje. Problemem Przebudzenia Mocy jest według mnie za mało nowego. Co prawda nie zgadzam się z Lucasem, że brakuje pod-racerów, ale jak wspomniałem. Twórcy tylko odmalowali na nowo obraz, przy czym użyli paru nowych barw. Wiele i jednocześnie za mało. 



Sam film jednak broni się, jako blockbusterowy film przygodowy. Produkcja posiada dobre tempo. Całość gna przez przestrzenie, planety i emocje opowiadając nam historię w pełni godnie ubraną w emocje. Nie powiem, że jest to najlepszy film przygodowy, jaki widziałem. Czasem ziewałem, bo się robiło zbyt nadęcie, ale nie oczekiwałem arcydzieła. Oczekiwałem rzetelną i szczerą rozrywkę i tą dostałem. Film gna i szybko się okazuje, że tak będzie do samego końca. Ujęcia są piękne i chce się je oglądać, wszystkie miejsca pobudzają wyobraźnię, - Abrams bardzo dobrze wyreżyserował ten film i cóż - lubię jego flary. W obrazie jest trochę miłości, trochę mroku, trochę śmiechu i wszystkiego jest trochę w przemyślanej ilości. Przyznaję - ani nie miałem ochoty płakać, gdy Han ginął czy coś, ani nie śmiałem się ponad miarę (no "zapalniczka jest wyjątkiem), ale za to ścisnąłem parę razy w emocjach fotel (ucieczka Finna i Poego, walka końcowa, nalot na lesistą planetę i "traitor").

Wniosek? Film jest dla mnie pod względem swojej zajebistości tak w pół drogi pomiędzy godnym filmem akcji, a nowym Mad Maxem i być może to jest pół drogi pomiędzy rzemiosłem, a geniuszem chwili. Przy czym Mad Max jest Mad Maxem, a Przebudzenie Mocy musiało zaoferować widzowi więcej na różnych innych płaszczyznach, niż tylko film akcji.

W filmie brakuje rozbudowanego "tła politycznego" i babrania się w te wszystkie senackie bzdury, które były tak lubiane w Nowej Trylogii. Nie, że to strasznie dobrze, ale z grubsza wychodzi filmowi na plus. Po prostu Rebelia i First Order się trochę papierowy wydają. Jednak do legenda arturiańska. Nikt od Camelotu nie oczekuję składane opisania czynników ekonomicznych zamku i zaskresu obowiązków Merlina. Gdyby nie kalka z trzecim rozwalaniem wielkie stacji, to byłoby bardzo spoko. Na nieszczęście ciężko mówić o jakiejś wielkiej ilości nowych zachwytów. Starkiller jest nudny jak flaki z olejem, wąskie mosty bez barierek są żałośnie śmieszne i nie na miejscu. Dostajemy paru bohaterów, którzy owszem - są bardzo interesujący, ale nie posiadamy wielkiego bogactwa tego uniwersum w tle. Cóż. Prawda, że ciężko zmieścić wszystko w tak wymagającej produkcji i jeszcze upchać tam cała Starą Trylogię.

ZAWARTOŚĆ SW W SW:
Jest dobrze, ale nie idealnie. Pomijając wiele dziur we wszechświecie, które są wybaczalne w legendzie arturiańskiej, to dostaliśmy większość tego, co sprawiło, że Gwiezdne Wojny były Gwiezdnymi Wojnami dawno, dawno temu. Nad czym tutaj jojczeć? Jest bardzo spoko. Dziwne rasy? Są. Miecze świetlne? Są. Wielcy źli i wielcy dobrzy? Są. Brak zbędnej mędrkowania? Jest. Tempo? Jest. Problemem może być to, że większość z tego już była i to czasem w lepszej formie albo przynajmniej w świeższej. Bo co z tego, że dostajemy nowych kosmitów, skoro nie pełnią oni żadnej większej roli, niż "wyglądać" (wyjątek, to Maz Kanata). Jest dobrze, ale potrzebujemy tak jakby nie kopiowania, ale świeżości w niektórych z powyżej wymienionych względów. Co nie zmienia faktu, że czego by nam nie dali i tak będziemy trochę narzekać, więc ja się cieszę, że dają nam ciagle ten świat. Tak jak się cieszyłem na wyścigi Pod-racerów w Mrocznym Widmie. Statek Kylo Rena jest zajebisty.

POSTACIE:
O nich słówko, bo to one są największym powiewem świeżości w tym filmie i to one są najistotniejsze.

Rey - jest wspaniała. Bardzo się cieszę, że to kobieta gra główne skrzypce i uważam, że jej postać jest świetnie rozpisana. Nie jest tępą feministką, jak Katniss. Ona ma jaja, bo je musi mieć, ale ciągle jest człowiekiem, kobietą, istotą - jest bohaterką historii, która ma charakter. Chcę wiedzieć, jak jej historia dalej się potoczy. Drugi największy blask tego filmu.

Finn - jest wporzo. Polubiłem go. Z jednej strony strasznie śmieszne było smarowanie jego hełmu krwawiącymi paluchami - że co, to miało go zmienić? Z drugiej strony robi się z niego ziomek i odegrał swoją role tak, że uwierzyłem mu, ze chciał np uciekać na Pierścień Zewnętrzny. 

BB-8 - wkupił się fanom w łaski. Jest świetny i cóż - Disney ma olbrzymie doświadczenie w tworzeniu swoich "zwierzaków". Przypomina mi szopa z Pocahontas. To dobrze, że pojawił się nowy bohater, choć niestety zawsze jak na niego patrzę, to boli mnie to, że wiem, że taka kulista rzecz nie mogłaby tak jeździć po piachu, co sprawia, że jego konstrukcja jest trochę bzdurna.

Han Solo & Chewbacca - cała ich realizacja w filmie jest bardzo godna, oni odegrali swoje. Szczególnie Han Solo jest na miejscu i ma coś jeszcze do powiedzenia. Jego scena z ręką na twarzy Kylo Rena jest fpytkę, aczkolwiek jego śmierć jest nudna jak flaki z olejem. Taki patos, który Cię męczy. Miło, że wrócił Chewbacca. Mam nadzieję, że przeżyją wiele przygód z Rey na Sokole Millenium.

Leia Organa - ma przyjemną rolę. Taką, jaką powinna mieć. W końcu nie jest kawałem mięsa (i dzięki producentom Rey też nim nie jest). Bardzo duże ciepło od niej bije i cieszę się, że wystąpiła w filmie.

Poe Dameron & Maz Kanata - bardzo przyjemne, poboczne, a jednak istotne postaci w tym filmie. Wymieniam je tutaj, ponieważ obie były swego rodzaju powiewem świeżości i pewne bogactwo tego filmu polega na tym właśnie, że w nim są. 

Generał Hux - czy muszę mówić, jak bardzo mnie ten gość interesował? Właśnie dlatego, że grał "drugą stronę ucznia ciemności". Jego pojawienie się było dla mnie zaskoczeniem i Ciemna Strona nabierała głębi i sensu przy nim. Świetna rola.

Kapitan Phasma - kto?

C3PO, R2-D2, Luke Skywalker - na swoim miejscach, czyli w przeźroczystej trumnie. Zobaczymy, jaką rolę ten ostatni będzie miał do odegrania jeszcze.


Kylo Ren - najmilsze zaskoczenie filmu. W końcu "ten zły" jest "niejednorodny". Wszystko w nim kipi i jest biedne, ludzkie, zagubione, smutne i brudne. Bardzo dobrze, że ściągał maskę. Za każdym razem, gdy to robiłem słyszałem trzask pękającej kliszy. Pełen wątpliwości, rozszarpany w środku, szalony, dziecinny i groźny. Nieskończony i nieobliczalny, a jednak posiadający cel, który zbudował chyba tylko dlatego, aby cel posiadać. W skrócie był świeży i ludzki i pokazywał bardzo nowe ujęcie osoby będącej po ciemnej stronie mocy i kuszonej przez jasną, którą stara się odrzucić. Bardzo liczę na to, że jego postać będzie wyjątkowo godnie poprowadzona przez następne filmy od Disneya - jest tyle rzeczy, które mogą się w okół niego wydarzyć.

MUZYKA:
To samo, podrasowany theme i chociaż jedno dzieło, czyli wyśmienity Rey's Theme - polecam. 8/10 dla utworu.

PLUSY:
Nowe gwiezdne wojny, to tak naprawdę nie wiele nowego. To wiele dobrego, bo powtórzonego. Produkcja jest wyjątkowo dobra i film będzie się godnie bronił przez lata - tak myślę. Największym jego skarbem są nowo wprowadzone postacie - ciekawe, świeże, odnawiające formę. Film jest bardzo dobrze wyreżyserowany (choć nie wybitnie). Finałowa walka bardzo mi się podobała. Podobały mi się wszystkie ujęcia z ciemnej strony, podobał mi się TR-8R i JB-007. Podobała mi się kantyna za swój kolory, retrospekcje we łbie Rey i implikacje, które stawia przed nami fabuła. Uwielbiam, że Kylo Ren ma ziomka, z którym się może kłócić. No i cóż. Dostaliśmy to samo po raz kolejny.

MINUSY:
Nie podobało mi się zbyt wiele nawiązań do przeszłości (choć staram się to im wybaczyć) jak i czasami nuda w biegu filmu. Miałem wrażenie, że akcja była jakaś taka ułamkowa i nie nazbyt nakreślona (oni serio wpadli tymi X-Wingami i rozwalili kolejną bazę? - kiedy?). Głupstwa były bardzo widoczne: odlecenie sobie od tak Falconem, brak słowa o ratunku Poego, Rey czarująca mocą w parę sekund, pomost rodziny Solo. Muzyka była dość biedna, bo wtórna. No i cóż. Dostaliśmy to samo po raz kolejny. 

PODSUMOWANIE:
Bawiłem się świetnie. Widziałem rzeczy, które mi się nie podobały, ale z grubsza jestem zadowolony. Pod warunkiem, że za dwa lata nie sprzedadzą nam First Order Kontrkontrkontratakuje, to akceptuję to jako "reset" serii i wejście tym filmem w nową epokę - jako swego rodzaju przedstawienie nowych bohaterów.. W filmie było za mało nowości, ale za to dostaliśmy coś, co w zasadzie chcieliśmy dostać - powiedzmy. Bawiłem się świetnie. Czekam na następną część, bo producenci zasadzili nam solidny cliffhanger i ciekaw jestem, co zaprezentują dalej - wyciągając kolejną fortunę z ludzi. 

To są Gwiezdne Wojny, na które czekaliśmy i jeżeli ten pilot zapowiada nam więcej i lepiej, to jest na co czekać. Cholernie jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Blogroll

About