niedziela, 24 stycznia 2016

Star Wars: Force Awakens słowem Dera cz. 1 - Hajp

Share it Please
Szał w najlepsze!
Hajp przy GW7 i przemyślenia z nim związane.


Gdy do kin wchodziły części I-III, po olbrzymiej fali krytyki, jaką otrzymały, gdzieś się zetknąłem z komentarzem, którego sens brzmiał mniej więcej tak: „Wiesz. To nie do końca ważne, jakie te filmy będą. Bardzo ważne jest również być częścią tego całego uniesienia, które dotyka ludzi, gdy owe filmy trafiają do kin.” To mi dało do myślenia już dawno temu. Gwiezdne Wojny były fenomenem, który pamiętają nasi rodzice (słowa człowieka roku  1988). Nic o tym nie wiem, ale zakładam, że w USA to w ogóle musiało coś być wielkiego. Nowa Trylogia była śmieszna, ale byłem jeszcze za młody, by świadomie móc uczestniczyć w tym ponowionym szale. Przy SW:FA hajpu było tyle, co nie miara. I ten tekst jest właśnie jemu poświęcony. Od pierwszego trajlera postanowiłem w pełni świadomie wejść w ten hajp i bawić się z nim. Czułem, ze jest to słuszne, ponieważ lubię Gwiezdne Wojny. Lubię kino blockbusterowe. I chcę zobaczyć, jak to jest być częścią tak ikonicznego procesu, jakim jest "oczekiwanie na nowe starłorsy".


Po pierwsze: na samym początku były trailery, które były w sam raz – nie mówiły za dużo, za to grały odpowiednio na uczuciach. Pokazały nam to, że prawdopodobnie producenci wiedzą, co chcielibyśmy ujrzeć w nowych Gwiezdnych Wojnach. A może raczej - jakie byśmy chcieli je ujrzeć. To jest rzecz, która była chyba najważniejsza. Były tak zmontowane, aby wygrzebać wszystkie stare emocje, którymi darzyłeś to uniwersum i kazać Ci uwierzyć, że nowy film Cię nie zawiedzie, a jednak da dużo nowego. Przyznaję, że gdy pierwszy raz zobaczyłem Hana Solo i Chewbaccę na Sokole Millenium, to zrobiłem takie wielkie „Woooahh!”. Stara kadra znów przed kamerą. Ale już w pierwszym trailerze mieliśmy nowego złego z super-wypaśnym mieczem świetlnym. Wózek, na którym jechała wyobraźnia ludzka został rozbujany i puszczony - w sposób wręcz genialny. Bardzo ezoterycznie dotykane było nasze wewnętrzne dziecko (to bardzo źle brzmi). Teraz należało tego nie spartolić, a byliśmy mocno oddani tematowi.

Po drugie zawsze do tego zdatne uniwersum Gwiezdnych Wojen szybko miało sposobność rozpoczęcia życia swoim życiem. Oczywiście nigdy nie umarło. Ci najwierniejsi fani, którzy są stale przy Gwiezdnych Wojnach na pewno nigdy nie wygaszają swojej pasji, ale ja jestem fanem tylko filmów kinowych. Nie zależy mi na spędzeniu życia na poznawaniu wszystkich zakamarków uniwersum. Gwiezdne Woje są w moim sercu, ale nie potrzebuję przeżywać ich na co dzień, chyba że zobaczę coś bardzo soczystego związanego z uniwersum. Tak czy siak. Dla prostego zjadacza internetu wystartowało to wszystko w momencie, gdy sieć zalała masa mniej i bardziej poważnych rozkmin na temat nowego miecza świetlnego Kylo Rena, a przeciągnęło się w szereg wywodów na temat roli i teorii stojących za postaciami w nowo przedstawionej produkcji. Oczywiście jest to przyjemne i pociągające - zupełnie jak domysły, co się dzieje z Jonem Snowem w Grze o Tron. YouTube jest wręcz zasłany w całości setkami produkcji dotyczących rozbierania na części pierwsze każdego ujęcia, słowa i gestu, który był nam podawany w fazie oczekiwania na film. A te domysły zaczynały znów żyć po swojemu i inspirować nowe dyskusje. A ja przyznaję. Lubiłem je oglądać, tworzyć i gdzieś między nimi przebierać. Zresztą po samym filmie mamy więcej pytań niż odpowiedzi i cóż - Ci, którzy to lubią będą tylko liczyć na dobrze opowiedzianą dalszą część historii. Będą czekać.

Po trzecie połączenie wszystkie co znamy z nowymi elementami tchnęło nowe życie w istoty ludzkie. Ludzie zaczęli się znów przebierać, inspirować, kochać Gwiezdne Wojny. Wielkie kolejki, wspaniałe cosplaye, interesujące wywiady i celebryci na scenie. Cosplay Violet, który mnie wysadził z fotela. Przejście KOTORa, które było świetnym przeżyciem. Niesamowita siła płynęła z tej wielki imprezy ludzi oczekujących na film, ale w dużej mierze przeżywających samo uczestnictwo w tym oczekiwaniu. I choć Gwiezdne Wojny nigdy nie wypadają całkowicie z obiegu i zawsze żyją już swoim życiem, to miłym jest, kiedy dostajemy tak jakby to wielkie środowisko oczekiwania na nowych film, w którym wszystko może rozkwitnąć z pełną mocą. To się działo w roku 2015.

Tutaj warto odnotować, że był to prosty typ zajawki, który mógł docierać do mas. Wyraz uniesienie myślę dobrze oddaje sens całego zjawiska, więc będę tutaj zamiennie używał tego wyrazu ze słowem hajp. W świat Gwiezdnych Wojen mogli się teraz wkupić na nowo-starzy fani, bardzo starzy fani, nowi fani, a także jeszcze nie fani. Nawet osoby, które absolutnie tematem nie były zainteresowane albo kupiły temat tylko dzięki owczemu pędowi. Nieważne. Potęga w pewnym sensie – uniesienie dla mas... mające wyciągnąć hajs z naszych portfelów i sprzedać marzenia. Jeśli ktoś jest zrzędą i nudziarzem, to oczywiście mógł narzekać i jego biznes, ale każdy kto chciał dostać nowe Gwiezdne Wojny był witany z otwartymi rękoma. Win-win Disney póki co.

I pewnie w wielu miejscach całe wydarzenie zaczęło przybierać trochę obraz jakiejś przerażającej maszkary - wszyscy pamiętamy "mieczyki", którymi ludzie oblepili swoje profilowe zdjęcia na fejsbuku na chwilę przed wejściem filmu do kin. Z jednej strony widzimy olbrzymią moc oczekiwania na samą produkcję. Z drugiej strony przynajmniej ja wyobrażałem sobie, że fanostwo idące za takim hajpem powinno być trochę bardziej twórcze, niż korzystanie z tego samego narzędzia, z którego skorzystały miliony. I choć moje naklejki z gwiezdych wojen zaprojektowane na laptop, które przykleiłem na mój laptop, bo były zaprojektowane na laptop nie są szczytem oryginalności i twórczości, tak na pewno czasem zastanawia nas, jak szybko ludzie mogą zmieniać swoje oblicza wobec przemijających mód - szczególnie przecież, jeżeli mówimy o zmianie awatarków na FB, które są jakąś takąś cyfrową twarzą nas. Ile jest więc prawdy w tym kim jesteśmy, a ile podążania za popularnym tematem?

Rok 2015 pod względem hajpu na Gwiezdne Wojny był fenomenalny. Bawiłem się jak nigdy i świat dał tyle sposobności do dobrej zabawy. Jestem szczęśliwy, że w tym uczestniczyłem. Dlaczego miałbym nie uczestniczyć? Bo to uniesienie, to tez zwykłe narzędzie, aby wyciągnąć hajs z fanów przed sprzedaniem jeszcze właściwego produktu, ale też sposobność do aktywnego oddania części siebie lubianemu przez siebie podmiotowi. Zdarzało mi się czekać na filmy i zazwyczaj czekałem do jakiegoś momentu po premierze, aż wiedziałem, czy się cieszyć z dobrego produktu, czy spuścić zasłonę milczenia na temat i iść dalej z małą drzazgą w sercu. W Gwiezdnych Wojnach sprawa jest o tyle ciekawa, że to środowisko uniesienia jest na tyle obszerne i żyje całkowicie sobą niezależnie od tego, czy film będzie dobry. Gdyby film się okazał słaby, byłby to wielki zawód, ale wtedy zawsze można odpalić kasety ze starymi częściami. To trochę broni ten hajp. On sobie może trwać nawet bez nowych filmów. I życzę sobie, aby móc częściej uczestniczyć w tego typu przygodzie. Ale jest jeszcze druga strona medalu. A to poniżej, w drugiej (krótszej) części artykułu.



Uniesienie było, ale po prostu muszę sobie zadać pytanie czym ono jest? Hajp, to pewien owczy pęd. Tłum lecący w rzędzie za jednym tematem. Staram się nie wchodzić w hajp na rzeczy, które mnie nie kręcą, bo - bo mnie nie kręcą. Nie wiem do końca skąd hajp na nowego Deadpoola np, bo szczerze nigdy nie wiedziałem, że w moim otoczeniu tylu ludzi się nim jara. 

Czym jest to uniesienie? To to uczucie, o którym pisałem w pierwszym akapicie? Bycie w grupie ludzi, którzy czekają na to samo i dzielenie z nimi swoich nadziei i wyobrażeń? No to tak:

Raz:
To jak bycie na wielkim koncercie. Pewnie miło jest usłyszeć  - bo ja wiem... Mirosława Czyżkiewicza – grającego tylko dla Ciebie, ale na pewno jest szaloną przyjemnością dzielić wybitny koncert Queen na Wembley z tysiącami ludzi. Mamy to. Co dalej?

Dwa:
Równie miłą rzeczą jest, gdy robią nam nadzieję na coś, co już znamy i lubimy (Terminatory, Mad Max, Star Treki, pieprzone Jurassic Parki – w piździelec tego...). Problem gdy nasza pokładana nadzieja w produkcji zawodzi, ale ciężko dyskutować z masą. Lubimy to co znamy „O! Patrz! W Jurassic Park też świecili po oczach tireksowi czerwonymi flarami”. Tak? To super. Liczy się to, jak to jest zrealizowane, a nie czy jest powtórzone, ale czasem ludziom ciężko do tego jest dotrzeć. No właśnie. Uniesienie. Liczy się powtórzenie historii. Jednak z jakiegoś powodu co roku oglądamy Kewina Samego W Domu. Bo to nas wrzuca w nasze wspomnienia, w dobre samopoczucie i w dobre miejsce w świecie. J Tak firmy zarabiają pieniądze. Co jeszcze mamy w uniesieniu?

Trzy:
Odetchnięcie od ciągłego kwestionowania naszych wyborów życiowych przez samo życie. Skoro czynimy tak jak masy, na pewno jest to relatywnie sensowne. Historia uczy, że nie jest to prawda, aczkolwiek nie piszę teraz o II Wojnie Światowej, a o Gwiezdnych Wojnach, więc można próbować założyć, że miło się wchodzi w uczestnictwo w takiej pasji. Daje nam to odetchnięcie od musu decydowania o tym co lubimy, a co nie. Możemy być debilami i nie musimy dyskutować o naszej niewiedzy.

Cztery:
Ostatnie chyba jest to, a może najważniejsze – przynajmniej ja tak miałem – że jeżeli coś serio się lubi, to po prostu miło jest oczekiwać na to ze znajomymi. Było mi miło jarać się tym, że to będą nowe Gwiezdne Wojny. Ja też chcę przy tym być. Bez pośpiechu, ale trzymam mocno kciuki. Dlaczego chcę przy tym być? Bo chcę odczytać to wspólnie z innymi ludźmi i dzielić się później z nimi moimi wrażeniami i przemyśleniami.



W tym miejscu czuję się trochę skołowany. Wszystkie powyżej wymienione przeze mnie elementy uniesienia miały miejsce podczas oczekiwania na Force Awakens. Ale bez owijania w bawełnę płyną tutaj wnioski, które nie są szalenie odkrywcze, a są jedynie mocniej oświetlone dzięki mocy nowej części tej sagi. Hajp jest obecnie doskonale znaną, marketingową sztuczką, za którą płacimy gruby hajs. Płacimy za pewną usługę. Problem polega na tym, że w kinie prawie każdy film będzie miał zajebisty plakat, ale to nie oznacza, że sam film będzie dobry. Oczywiście. Najgorsze, co według mnie ludzie robią w imię uniesienia, to bezmyślne kupowanie wartości uhajpiowionych. Najgorzej to wygląda przy kupowaniu gier komputerowych w pre-orderze, jak np sromotna klęska Watchdogs, ale również hajpowali taki Jurassic World, który filmem jest złym. Co z tym zrobić?

Moja rada jest taka. Zawsze i tylko i wyłącznie wtedy, jeżeli coś cię szczerze kręci, warto jest rozważyć przyłączenie się do hajpu, ale zawsze należy pamiętać, że samo uniesienie wiąże się z oczekiwaniem na produkt zazwyczaj, a nie nim samym (produkt mogę twardo posysać). Cennym jest też po przyłączeniu się do uniesienia nie sraniem żarem z dupy na prawo i na lewo po innych, którzy nie przyłączyli się do tego, szału - samo bycie w rozpędzonej wspólną ekstazą grupie nie oznacza, że z automatu posiada się słuszność. Równie ważna wydaje się pewna stoickość w oszczędzaniu pieniędzy i nie wywalaniu wszystkiego w błoto za chwilową mrzonką. Wydaje się więc, że hajp zawsze powinien być powiązany z rzeczami, które w jakimś stopniu posiadają specjalne miejsce w naszym sercu, a wydaje się, że nie ma na to reguły. Jednak oczekiwanie na nowy film z sagi Gwiezdnych Wojen było wyjątkowo przyjemnym przeżyciem i tym przyjemniejszym, że nie po prostu lubię to uniwersum. Ikoniczność i ogrom przedsięwzięcia sprawiał, że było to tylko większe doznanie, które niejako zaczęło żyć swoim własnym życiem niezależnie od filmu i z wiedzą, że film może zawieść można i tak dobrze przeżyć takie doświadczenie.

Ostatnia myśl brzmi tak, że fajni Gwiezdych Wojen są trochę bardziej stoiccy w swoim rozemocjonowaniu względem nowych filmów - nowa trylogia wielu zawiodła i wiedzą, że być może nigdy już Gwiezdne Wojny zbliżą się do jakości filmów ze starej trylogii. Ale to też jest subiektywne. Czas płynie. Pokolenia się zmieniają. Każde pokolenie przeżywa swoje rzeczy. Należy się nauczyć akceptowania przepływania czasu i tego, że każdy czas ma swoje wybitne i swoje tragiczne rzeczy. Że nowi ludzi będą przeżywać na świeżo nowe filmy, często niepomni na stare ikony tej historii. Koniec końców to co mnie boli trochę - jarałem się tym, że trailery mi obiecywały powrót znanej fabuły i znanych kliszy, a tymczasem dostałem tego aż za dużo. Jak dużo i na ile to dobrze, a na ile źle, to w następnym artykule, w którym się rozprawię z tym, jaki ten film był.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Blogroll

About